Nasze portfele pęcznieją. Niekoniecznie od pieniędzy – do niemal każdej usługi, sprzedawanej przez bank, oferowana jest karta płatnicza. Logiczne, że jest ona częścią umowy do konta i karty kredytowej. Dochodzą do tego karty podarunkowe, przedpłacone, czy te dodawane do programów lojalnościowych. Proponuje nam się ja również jako warunek lub dodatek obniżający koszty przy kredytach hipotecznych i gotówkowych. Logicznym rozwiązaniem jest próba upchnięcia funkcjonalności kilku kawałków plastiku w jeden. Tak powstał startup Coin.

Internauci żartują, czerpiąc z „Władcy Pierścieni”, że cały pomysł zawiera się w słowach: „jedna karta, by rządzić wszystkimi”. W zestaw wchodzi czarna karta Coin, wyposażona w przycisk służący do wyboru kart, wyświetlacz i pasek magnetyczny (nie uświadczymy w niej chipa) oraz czytnik, który podłączamy do smartfona. Za pomocą tego ostatniego dodajemy dane kart do aplikacji i zaopatrujemy je w zdjęcie danego środka płatniczego. Następnie odkładamy, dla przykładu, kartę płatniczą, kredytową oraz służbową kredytówkę i wychodzimy do sklepu. na biznesowy lunch, lub większe zakupy. Za pomocą przycisku i wyświetlacza dokonujemy wyboru karty, której chcemy użyć, a używając Coina zapłacimy właśnie nią. Zapowiada się świetnie? Owszem, istnieje jednak parę zasadniczych problemów.

Pierwszym jest wspomniany brak chipa, choć dość łatwo tłumaczyć. Coin to startup rodem z USA, za granicą zaś, w szczególności za Oceanem dużo popularniejsze są karty wyposażone w pasek magnetyczny. Brak najnowszej technologii, jaką są płatności zbliżeniowe może Coinowi paradoksalnie przysporzyć raczej zwolenników, niż osób oburzonych zignorowaniem tego sposobu dokonywania płatności. Wydawałoby się, że to zaskarbi sympatię użytkowników troszczących się o bezpieczeństwo. Ci będą jednak mieć dużo wątpliwości co do amerykańskiego wynalazku.

Podstawową kwestią jest to, że twórcy Coin nie za bardzo starają się wytłumaczyć, jak zapewnić funkcjonowanie systemu na korzyść użytkownika, a jednocześnie zablokować możliwość sczytywania i uzyskiwania w ten sposób nieautoryzowanego dostępu do innych kart. Sposobem na to miałoby być oparcie działania systemu płatności na stałej łączności ze smartfonem, co jednak, gdy bateria telefonu się rozładuje lub zapomnimy wziąć go z domu czy samochodu? Kolejnym zarzutem stawiamnym Coin jest bazowanie na przestarzałych już technologiach. Płatności kartą powoli miałyby odejść do lamusa na rzecz tańszym w utrzymaniu płatnościom mobilnym, lub za pomocą technologii bezstykowej. Coin natomiast bazuje na pasku magnetycznym, który w dodatku dość łatwo się zużywa. Brak też informacji, czy i jak karta funkcjonować będzie poza granicami kraju, w którym wydano „kartę-matkę” oraz czy jest w stanie operować kartami w różnych walutach. Nie wiadomo również, czy do Coin podepniemy kartę walutową, lub czy zapłacimy nią w kantorze lub innych miejscach, gdzie nazwisko i podpis widniejące na karcie stanowią też element zabezpieczenia. Pod adresem projektu pojawiają się nawet oskarżenia o hamowanie rozwoju w technologiach płatności.

Trudno przewidzieć, czy Coin dotrze i zaistnieje w Europie i nad Wisłą. Z jednej strony oferuje funkcjonalności bardzo potrzebne, z drugiej – budzi parę wątpliwości. Może doczekamy się rodzimego podejścia pod startup tego rodzaju?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *